poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Szlakiem żółtej ciżemki - wakacji część kolejna czyli trzecia


Kto czytał wcześniej ten wie, że w Sandomierzu przesyłka na nas czekała od tajemniczego nadawcy. Zaczęło się od tego, że dostaliśmy smsa o treści odwołującej się do filmu debiutu Marka Kondrata. Ktoś grał z nami w grę miejską. Nie od razu skojarzyliśmy – nie znamy tak dobrze historii polskiego kina, ale od czego są google…


Więc szlakiem żółtej ciżemki podążaliśmy. Długo nie trzeba było szukać. Po przejściu przez Bramę Opatowską, skierowaliśmy się w stronę Starego Rynku. Tam znaleźliśmy hotel „Pod ciżemką” i weszliśmy do recepcji. Powołaliśmy się na hasło otrzymane w kolejnym smsie „Włóczykije” i pani recepcjonistka, nie pytając o nic więcej, z tajemniczym uśmiechem wręczyła nam papierową torbę. Przyznam Wam się, że wiedziałam o wszystkim od cioci, która była tu kilka dni wcześniej i uknuła z moją wiedzą i wielkim poparciem tą niespodziankę. Ale chłopakom oczy zrobiły się okrągłe. A jaka była ich radość, gdy okazało się co było w torbie! Krówki sandomierskie i napój idealny na upalne dni. Zgadnijcie jaki!
 


Po odebraniu paczki poszliśmy zobaczyć Zamek Królewski. Obejrzeliśmy go z zewnątrz, podobnie jak Dom Długosza. Do Katedry weszliśmy, żeby zobaczyć słynny obraz Karola de Prevot, przedstawiający mord rytualny. Obraz jest obecnie odsłonięty i dostępny dla zwiedzających. Tu inspiracją dla nas był zdecydowanie prokurator Szacki oraz Ziarno Prawdy Miłoszewskiego. Kto nie czytał niech czyta! Jeśli chodzi o księdza Mateusza, zupełnie o nim zapomniałam i nie zwróciłam nawet uwagi, którędy jeździł rowerem. Dopiero po powrocie do domu, podczas oglądania jednego z odcinków, zaczęłam w filmie szukać miejsc, które sama widziałam niedawno. Ale przecież większość podobno kręcą poza Sandomierzem, więc w grę wchodzi tylko Stary Rynek i ulica Opatowska. A Rynek z Ratuszem i Opatowska są naprawdę warte zobaczenia. Ładne, zadbane, czyste. Przyjemnie było wypić mrożoną kawę w knajpce przy Rynku. Warto też było pójść do Zbrojowni – muzeum dla najmłodszych, w którym można było przymierzać elementy uzbrojenia rycerskiego z różnych epok.



 Nie zwiedziliśmy sandomierskich podziemi – jakoś nam to umknęło z pamięci i planów. Ale nic straconego. Teren rozeznany i na pewno będzie jeszcze okazja. Poza tym czas uciekał, a my chcieliśmy koniecznie zobaczyć Krzyżtopór. I było warto! Ruiny jednego z największych zamków Europy. W czasach swojej świetności, niestety trwało to bardzo krótko, bo tylko kilkanaście lat, był miejscem wyjątkowym. Zresztą moim zdaniem nadal taki jest. Popatrzcie. Genialne!

 
 
 
 

Zamek był zbudowany w XVII w. i nigdy nie został w pełni ukończony. Miał 4 baszty - tyle ile kwartałów, 12 sal balowych - tyle ile miesięcy, 52 sypialnie - tyle ile tygodni i 366 okien - tyle ile dni w roku. Gdy nie było roku przestępnego, jedno okno pozostawało zamurowane. Mnóstwo symboliki drzemie w tych murach - a to mi się strasznie podoba! Jadalnia podobno miała szklany strop, przez który widać było akwarium z egzotycznymi rybami. Budowa zamku jest owiana tajemnicą i otoczona licznymi legendami.
Kiedy skończyliśmy spacer po fantastycznym ruinach, zaczęło się ściemniać. Zadowoleni po całym dniu, nasyceni doskonałymi widokami, wyruszyliśmy w drogę powrotną do naszego tymczasowego domu w Lublinie. Po drodze zjedliśmy obiad w przydrożnym barze – jak na złość na trasie nie było żadnego zajazdu, który nam się wymarzył po zwiedzaniu. Już o zmroku dojechaliśmy do Lublina, zrobiliśmy szybkie zakupy na kolację i śniadanie i grzecznie poszliśmy do łóżek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz