czwartek, 13 sierpnia 2015

Kamień z wielkim LOVE czyli wakacje w pigułce - część pierwsza

Po powrocie z wakacji

 
Jestem zmęczona. Fizycznie. Troszkę się nachodziliśmy. Bo mentalnie odpoczęłam i to bardzo. Ale teraz muszę się wyspać i poleniuchować. A potem może coś napiszę… Do tego telefon mi padł był właśnie – w momencie powrotu do domu – to chyba coś znaczy! Że wakacje za krótkie!
No i trochę jestem bez niego jak bez ręki. Dobrze, że komputer działa… Teraz pranie, pranie, pranie. Jutro od rana zakupy bo dom pusty (czytaj lodówka pusta). A! Kot żyje i ma się dobrze. Odwiedzany był często. Ale całe popołudnie chodzi i miauczy. Żali się. I tuli. Wszedł właśnie na klawiaturę prawie… Do następnego razu.
Dwa tygodnie później czyli wreszcie biorę się do pisania!
No dobra, coś trzeba napisać. Więc, jak to wszystko wyszło? Dokąd ostatecznie pojechaliśmy i czy zdążyliśmy zobaczyć to, co wcisnęłam w grafik? Czy podobały nam się stare kamienie i czy znaleźliśmy ten z wielkim LOVE? O tym jak kąpaliśmy się w Sanie, chodziliśmy po Caryńskiej, zwiedzaliśmy kopalnie (nie jedną!) i szukaliśmy lodów tak dobrych jak u nas.
Po szklanym ekranie jeździ dziś w tę i z powrotem ojciec Mateusz, a w tle ma sandomierski Ratusz, co przypomina mi o zagadkowej wizycie w pewnym miejscu i przesyłce z przeszłości... Ale Sandomierz za chwilę, na początku był Janowiec i Kazimierz Dolny.

Zamek w Janowcu jest piękny. Właściwie to ruiny. I pewnie dlatego robi takie niesamowite wrażenie. Sam Janowiec to mała miejscowość z kościołem, mini rynkiem, kilkoma sklepami, kilkunastoma domami i zamkiem na wzgórzu. Właściwie nasza podróż miała się rozpocząć od wizyty w Kazimierzu Dolnym, ale z uwagi na objazd, spowodowany zamknięciem drogi, które z kolei spowodowane było poważnym wypadkiem, postanowiliśmy zacząć od Janowca. Potem promem przeprawiliśmy się do Kazimierza. Czyli odwrotnie niż planowaliśmy, ale jak potem zgodnie wszyscy stwierdziliśmy, było to lepsze rozwiązanie. Prom był oczywiście dodatkową atrakcją dla najmłodszego uczestnika naszej wycieczki, ale także dla nas - jak przyjemnie wiało. Pamiętajcie, że pogodę mieliśmy, że ho ho! Upał i słońce jak wszędzie tego lata. Więc mieliśmy szansę trochę się przewietrzyć. Koszt promu to 35 zł łącznie za samochód i 6 osób.
Ale po kolei. Janowiec postanowiliśmy zwiedzić rozwiązując zagadki. QUEST- WYPRAWA ODKRYWCÓW "Janowiec - historie z widokiem". I było ciekawie, wesoło, zobaczyliśmy najważniejsze punkty, zagadki mobilizowały nas do myślenia i pewnie dzięki temu zapamiętaliśmy więcej. Polecam taki sposób zwiedzania. Taka forma aktywizuje nie tylko dzieci! Panowie na początku patrzyli na wciśnięte im przeze mnie do ręki wydruki i długopisy "z pewną dozą nieśmiałości" i niedowierzaniem. "My też?" Ale potem zaangażowali się równie mocno jak dzieci i prześcigali się w wymyślaniu haseł i odgadywaniu liter. Na koniec pogubili mi prawie wszystkie długopisy z tego przejęcia... Nagrodą za odgadnięcie końcowego hasła była pamiątkowa pieczęć otrzymana na Zamku. Podobnie zresztą było w Kazimierzu - QUEST "Szlakiem Kazimierskich zabytków". To był dzień pod znakiem tajemniczych wędrówek.  Był Zamek w Janowcu i Zamek w Kazimierzu. Oba piękne, warte zobaczenia bez wątpliwości. Dodatkowo klimat Kazimierza! Piękne miejsce, żeby pojechać tam na weekend i po prostu pobyć. Widoki na Wisłę, rozpościerające się z licznych punktów widokowych. Po prostu pięknie.
 
Zwiedzanie zamku w Janowcu kosztuje niewiele, bo 30 zł za bilet rodzinny. Na jeden bilet można zobaczyć też skansen i trzystuletni Dwór, przewieziony tam 30 lat temu skądś... Co kto lubi... Z parkingiem nie ma problemu - można zostawić samochód po prostu na ulicy bądź placu przy domu kultury.
 
W Kazimierzu z parkowaniem trochę trudniej, ale bez przesady. Z różnych przewodników wynika, że ze względu na dużą liczbę turystów, ciężko jest wjechać do centrum. Nam się udało bez problemu. Więc albo to nieprawda, albo mieliśmy szczęście (jak zwykle zresztą:)). Parking co prawda płatny, ale 10 zł za całe popołudnie to ciężar do uniesienia. Więc zostawiliśmy auto dwa kroki od rynku i wyruszyliśmy. Już pan parkingowy nam powiedział co musimy zobaczyć i gdzie wejść. Jednym z obowiązkowych punktów było, o czym już wiedzieliśmy wcześniej, bo się trochę przewodników czytało, widoczne z parkingu i górujące nad miastem Wzgórze Trzech Krzyży. Palące słońce i wysoka temperatura powietrza powodowały, że trzeba było wziąć się w garść. Więc głęboki oddech i marsz. Wzgórze, Zamek i Baszta okazały się bliżej i niżej niż to wyglądało z miejsca początkowego. Nie taki diabeł straszny... Warto było! Koszty wejścia na Zamek i Basztę to 5 zł od osoby. Wzgórze Trzech Krzyży - 2 zł od osoby. Samo wzgórze nie powala. Piaszczyste klepisko i krzyże. Ale widok wart tych 2 złotych z pewnością.

A po zejściu z wyżyn, pokręciliśmy się po rynku, obejrzeliśmy słynną synagogę, drewnianą studnię, zjedliśmy koguta z ciasta (bardzo dobry, zupełnie jak nasza chałka drożdżowa). W międzyczasie zrobiliśmy też sobie przerwę na lody, kawę, co tam kto chciał.
Kazimierz Dolny to miasto spichlerzy, wiedzieliście o tym? Kiedyś, w czasach świetności miasta, było ich około sześćdziesięciu. Obecnie pozostało jedenaście. Piękne perełki architektury. Miło popatrzeć.
Z racji tego, że było gorąco, i że nachodziliśmy się już trochę, nasze siły zaczęły się kończyć. Tym bardziej żegnałam Kazimierz z żalem i z odczuciem niedosytu. Świadoma, że nie zdążyłam zobaczyć na spokojnie wszystkiego. Na pewno chcę tu wrócić!
Z Kazimierza pojechaliśmy do miejsca naszego pierwszego noclegu - Lublina. Pierwszy dzień zaliczony, zgodnie z planem, z uśmiechami na ustach i mimo zmęczenia, satysfakcją. A wieczorne, jakże udane, spotkanie z przyjaciółmi zwieńczyło dzień.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz