Przygotowania do wyjazdu
zaczęliśmy od zamówienia odpowiednich warunków narciarskich. Robimy
tak zawsze, ponieważ wtedy mamy pewność, że wyjazd będzie udany pod każdym względem. I
tym razem nie zawiedliśmy się.
Nasz cel – Szklarska Poręba.
No i po drodze Wojcieszyce
– bo tam był nasz hotel.
Dzień pierwszy spędziliśmy na
podróży autokarem, zorganizowaną grupą, w świetnym towarzystwie. Podróż
przebiegła sprawnie, bez żadnych niespodzianek czy ekscesów. W końcu to nie
daleko. Może jedna rzecz warta jest wspomnienia. Na jednej ze stacji
benzynowych, na której zatrzymaliśmy się na siusiu, powitał nas widok rodem z „Misia”.
Wszystkie półki części sklepu znajdującego się „za ladą” wypełnione były flaszkami. Co prawda nie był
to ocet, ale wódka, jednak sposób ustawienia butelek dawno niespotykany… ustawione
były rzadko, bardzo rzadko, jak gdyby ktoś usilnie chciał wypełnić pustkę. Mimo
to stały rzędami na kilku półkach, wszystkie takie same. Nie sposób było nie
zwrócić na to uwagi.
Gdy dotarliśmy na miejsce,
rozpakowaliśmy się szybciutko i popędziliśmy na stok. Było już za późno na
szusowanie, ale postanowiliśmy się rozejrzeć. Czynny był tylko wyciąg na
Puchatka, stok niemalże spływał wodą. Ale przecież jutro będzie lepiej! Pani w
okienku próbowała nas zniechęcić do kupna już dziś karnetów na kolejne trzy
dni, była nawet bardzo przekonująca, ale nie daliśmy się! Nabyliśmy karnety trzydniowe,
od niedzieli do wtorku, po cenie obniżonej, sobotniej, ze względu na nieczynny
wyciąg na Śnieżynkę. Promocja. Fuksa mieliśmy. Od niedzieli powróciła normalna
cena!
Przecież pogodę mieliśmy
zamówioną! Jutro będzie padał śnieg i będą idealne warunki do jazdy na nartach.
W czasie wyjazdu wyjdzie też słońce. O to byliśmy spokojni :)
Mieszkaliśmy w Hotelu „Jan”
w Wojcieszycach, miejscowości pomiędzy
Jelenią Górą a Szklarską Porębą. Bardzo fajne warunki, pyszne jedzenie, aquapark.
I choć niektórzy z naszej grupy naczytali się negatywnych komentarzy w Internecie,
nie znaleźliśmy dla nich potwierdzenia. W pokojach było baaardzo ciepło, na
basenie jeszcze bardziej – można było się wygrzać po kilkugodzinnym przebywaniu
na wietrze i śniegu. Basen, jacuzzi, sauny i balia z lodowatą wodą były
dostępne praktycznie bez ograniczeń. Gości w hotelu było mało, więc
korzystaliśmy do woli. Nawet weszłam do balii… było strasznie. Ale jak cudownie
było kiedy już z niej wyszłam! Po całych 6,5 sekundach!
Drugi i trzeci dzień spędziliśmy
na stoku. Podobnie jak czwarty – ale wtedy było jakby cieplej. A niedziela to lodowaty wiatr wbijający igły w
nasze twarze. W poniedziałek jeszcze bardziej lodowaty, zamarzaliśmy w mgnieniu
oka.
Zaczęliśmy oczywiście od łatwej
niebieskiej trasy. Krzesełka sennie przesuwały się, to znów zatrzymywały
bujając się na wietrze, aż po zaledwie piętnastu minutach dowoziły nas na szczyt.
No może nie na sam szczyt – na drugi koniec Puchatka – około
półtora-kilometrowej niebieskiej trasy zjazdowej. Ach te nasze koleje linowe…
Nasz druga opcja to kolej niemal na Szrenicę – ten sam czas, około trzy-i-pół-kilometrowa czerwona trasa
zjazdowa. Końcowy odcinek – jakieś 25% trasy – kuliliśmy się z zimna. Ba, żeby
z zimna… Z lodowatości! Duża wilgotność powietrza, non stop padający gruby
śnieg i silny wiatr powodowały, że lodowe igły wbijały się w opatulone twarze,
głowy, czaszki. Wielowarstwowe ochrony w postaci kominiarek, kominów, gogli i
kasków nie dawały rady. Wystarczyły milimetrowe szpary i zlodowacenie wdzierało
się nam do mózgów. Kraina Lodu. Po zejściu z kanapy, które było utrudnione
przez wiejący w twarz wiatr, okazało się, że jesteśmy oblodzeni od stóp do
głów. Wszystko sztywne. Gogle pokryte warstwą lodu. Biegun północny. Dopiero po
zjeździe kilkadziesiąt metrów niżej, lód odpuszczał i robiło się normalnie. Po
dwóch zjazdach zrezygnowaliśmy. Ból podczas wjazdu był tak nieznośny, że
zdecydowanie zniechęcał do dalszych zjazdów Śnieżynką.
Zostaliśmy na Puchatku, który
pomimo moich obaw, że jest raczej oślą łączką, okazał się całkiem fajnym
stokiem, nadającym się zarówno do nauki, jak i do przyjemnego zjeżdżania i
szlifowania umiejętności. Można się było nieźle bujnąć…
Cały czas padał śnieg. Zaczął w
niedzielę rano. Zazwyczaj stok jest najfajniejszy rano, po wyratrakowaniu, a
potem, w ciągu dnia, pojawiają się odsypy, muldy, zlodowacenia. Tym razem było
dokładnie na odwrót. Przygotowany od rana twardy, zmrożony stok, z każdym
zjazdem stawał się przyjemniejszy… Wręcz miły w dotyku, aksamitny i puchaty. Pod
tym względem było idealnie.
Podobnie w poniedziałek. Tyle, że
w poniedziałek temperatura była wyższa, zrobiło się wilgotno. Śnieg się
specjalnie nie topił, ale oblepiał nas mocno i moczył ubrania. Moje spodnie z
obu stron…
Oczywiście zrobiliśmy sobie
codziennie małą przerwę na małe co nieco… Dla dzieci oznaczało to hot-doga i
gorącą czekoladę, dla nas grzańca. Eh, jak on smakował w odpowiednim miejscu i
w odpowiednim towarzystwie!
Ostatniego dnia szusowania
pojawiło się, zgodnie z naszymi przewidywaniami, SŁOŃCE. Krajobraz iście
alpejski… słońce i pogoda, piękny śnieg, żyć nie umierać. Wiatr na górze nadal
wiał, ale temperatura odczuwalna nie wynosiła już -18oC. Było
zdecydowanie cieplej i wiatr był już do zniesienia. Śnieżynka pokazała się nam
ze swojej najlepszej strony. Tym razem nie odpuściliśmy i śmigaliśmy po
czerwonej.
Podsumowując, nasz grafik był dość
napięty. Rano śniadanie, zaraz potem wyjazd na narty. Jazda do szesnastej. Po
powrocie obiadokolacja. Wieczorem basen – nie było nawet czasu na krótka
drzemkę! A wieczorem spotkania integracyjne. Pierwszego dnia zagraliśmy też w
towarzyską grą planszową Alias – i śmiechu było co nie miara! No bo jak trzeba
było pokazać chomika w kieracie… tego niestety nie potrafię opisać. Musicie to
sobie wyobrazić. Podczas jednego z tych spotkań odbyły się także Mistrzostwa
Wycieczki w Piłkarzyki.
Więc jak teraz słyszę
„Odpoczęłaś?” No coż… nie pojechałam odpoczywać :)
Wyjazd mega udany, gwarantem tego
jest oczywiście doborowe towarzystwo. Hotel, pogoda i cała reszta to rzecz
wtórna. Ale to też było bez zarzutu!
Ja to mam szczęście!
ps. te włochate ślady na niektórych fotkach w dolnym lewym rogu to oczywiście niedźwiedź...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz