środa, 5 października 2016

Zabieszczaduj dzisiaj z nami – zeszłorocznych wakacji część piąta



"Zabieszczaduj dzisiaj z nami
niech pokłonią ci się połoniny"




Ustrzyki Górne
 
Na początek podjechaliśmy do miejsca, gdzie można kupić pamiątki. Kilka budek. Taki niby rynek... Tam byli ludzie, których mogliśmy zapytać o adres. Bo nazw ulic to tam nie ma, w ogóle dziko i głucho. Cudownie. Jakże się zdziwiłyśmy z moją towarzyszką, kiedy w pierwszym sklepiku, do którego podeszłyśmy okazało się, że jego właściciel właśnie jest naszym gospodarzem. Naprawdę myślałyśmy, że żartuje... Za kilkanaście minut byliśmy już przed domkiem, w którym spędziliśmy kolejne, cudowne 4 dni. A domek uroczy, stara chatka, wyremontowana na potrzeby letników. Wyposażenie z Ikei – co bardzo mi odpowiadało. Na zewnątrz niebieski stół z niebieskimi krzesłami... wyobraźcie sobie... Niby przy drodze, ale co to za droga. Turyści nią tylko chodzili. Za płotem schronisko, co dawało szanse wysłuchać wieczornych koncertów:) A kiedy zeszło się w dół, to 50 m dalej był strumień, a po drodze miejsce na grilla. Powiem Wam, że jeśli wrócę do Ustrzyk to nie chcę mieszkać nigdzie indziej!
Pierwszego dnia zaplanowaliśmy wejście na Rawkę. Był wtedy jakiś tropikalny klimat, pot lał się z nas jakby wiadrami. Duszno, gorąco, mgła. Niewiele było widać, ale za to jakie ładne zdjęcia wyszły! Dzieci oczywiście biegiem zdobywały szczyty. To nic, że wyjątkowo duża wilgotność powietrza utrudniała oddychanie. Mimo takich warunków byliśmy zadowoleni z wędrówki i przebywania w tych pięknych rejonach.





Caryńska i kamień z wielkim LOVE

Kamień z wielkim LOVE nabyłam w kiosku przy wejściu do Parku Narodowego, na początku szlaku czerwonego prowadzącego na Połoninę Caryńską, na parkingu w Ustrzykach Górnych, tuż przy naszym domu. Nie mogłam nie kupić! Piosenka ta bowiem towarzyszyła nam przez całe wakacje – słuchaliśmy jej w radiu, a że często przebywaliśmy w samochodzie, to często się nam zdarzała.
A wejście na Caryńską było przyjemne, spokojne (bo spokojnie szliśmy) i pełne radości. Na górze… ach. Kto był to wie. Takich widoków nie ma nigdzie na świecie! Jakby ktoś rozłożył niedbale zielony mechaty koc. Słońce świeciło, wiatr powiewał, kryształowe powietrze zapewniało niesłychaną widoczność. Aż żal było schodzić. A w drodze powrotnej trafiliśmy do Narnii. Tym razem poszliśmy zielonym szlakiem w stronę Koliby. I otoczenie dzikiej przyrody, zieleni, jagodowych krzewów sięgających do pasa zaskakiwało nas na każdym kroku. Niedźwiedzia ani żmii nie spotkaliśmy, ale ponoć były blisko… Barszcz Sosnowskiego zdarzał się w zasięgu wzroku, ale na szczęście tylko wzroku. Więc wróciliśmy cali i zdrowi. I szczęśliwi. Następnego dnia miało nas już tu nie być, więc wieczorem, po powrocie, biesiadowaliśmy przy grillu i chłonęliśmy atmosferę Bieszczadów całym sobą, tak mocno jak się dało.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz