Rzymu część pierwsza
W Rzymie byłam we wrześniu. To był
dobry czas na zwiedzanie wiecznego miasta – temperatura pewnie gdzieś około
dwudziestu, dwudziestu kilku stopni, bezchmurne
niebo, słońce, żyć nie umierać! Owszem, popadało trochę, nawet nieźle
zmokliśmy w drodze do Koloseum, ale przy letniej aurze nawet ulewa nie
przeszkadza. Trochę przy tym wiało, ale jakże oczyszczające było zmoknąć do
suchej nitki… Niektórzy wycieczkowicze
naszej grupy ubierali się spiesznie w foliowe palta, ale to jak lizać lizaka
przez papierek. Poczuć włoski deszcz na skórze, włosach, bieliźnie nawet… to
jest to!
Była to wycieczka zorganizowana,
więc miała, jak to zwykle w takich przypadkach bywa, plusy i minusy. Ale żeby
się nie powtarzać, wszystkich czytelników ciekawych plusów i minusów wycieczki
zorganizowanej odsyłam do wpisu o Londynie:
W Rzymie pełno jest grup. Grupy
mijają się podczas zwiedzania, przenikają, mieszają, są wszędzie. Nadaje
to miastu charakter iście turystyczny,
turystyczny aż do bólu. Chciałabym wrócić do Rzymu, ale wtedy ucieknę w boczne
uliczki i będę szukała Rzymu prawdziwego, domu zwykłych ludzi, kuchni nie dla
turystów a dla prawdziwych Rzymian. Ale jako, że byłam tam pierwszy raz,
podobało mi się, mimo narzuconego programu.
Przedstawiam pszczółkę, naszą
przewodniczkęJ
W związku z tym, że są grupy, są i
przewodnicy. Nie trudno się domyślić, że w takiej ilości ludzi, ciężko dostrzec
pojedyncze osoby. Dlatego właśnie, przewodnicy grup zorganizowanych posługują
się różnego rodzaju gadżetami, parasolami, antenkami… w celu ułatwienia
identyfikacji przez grupowiczów. Nasza Pani (niestety nie pamiętam imienia…)
miała pszczółkę. Pszczoła, jak to pszczoła – żółta i energiczna, podobnie jak
jej właścicielka – nadawała rytm naszym spacerom, była łatwo zauważalna z
daleka i co najważniejsze – była optymistyczna wielce! Pszczołę wspomagał
również system audio – ten nie był już taki uroczy. Trzeszczał i gubił się przy
większym oddaleniu od nadajnika, umiejscowionego u właścicielki pszczoły.
Jednak dzięki niemu dowiedzieliśmy się co nieco o historii miasta i obiektach
ważnych – zwiedzanych dokładnie i szczegółowo, ale też czasem po prostu
napotkanych na drodze i mijanych przy wtórze opowieści.
Jednym z pierwszych obiektów
zwiedzania był oczywiście Watykan – być w Rzymie i nie widzieć Bazyliki św.
Piotra? Niee... I o tym będzie w części trzeciej traktującej o Watykanie
właśnie:)
A tu już moje ukochane stare
kamienie… Uwielbiam ruiny, czerpię z nim energię w jakiś niezrozumiały dla mnie
jeszcze sposób. Niestety, nad czym bardzo ubolewałam, Forum Romanum mijaliśmy bokiem (w planie nie było zwiedzania i deszczu – to właśnie wtedy spotkała nas ulewa). To miejsce z pewnością jeszcze
odwiedzę. Mam po co wracać do Rzymu:)
Wrócę również do Koloseum, które widziałam też tylko z
zewnątrz. Trochę niejasne jest dla mnie, dlaczego nie weszliśmy do środka… Czy
to deszcz? Czy brak czasu? Czy może brak wcześniejszej rezerwacji biletów?
Łuk Konstantyna, znajdujący się tuż przy Koloseum.
I tu pozwolę sobie na dygresję na temat metra, gdyż właśnie pod Koloseum o metrze usłyszałam. W Rzymie są dwie linie metra –
pomarańczowa i niebieska. Cudownie nieskomplikowany schemat pozwala na łatwe
korzystanie z transportu miejskiego i jednocześnie szybkie przemieszczanie się.
Czemu tylko dwie linie? W takim mieście? Otóż prace nad budową kolejnej trwają.
Ale jak tylko budowniczowie wbiją łopatę w ziemię, znajdują jakieś stare
garnki… Roi się w ziemi od eksponatów… No i w ten właśnie sposób prace są
wiecznie opóźniane. Główny węzeł komunikacyjne, w którym istniejące obecnie
linie przecinają się to Roma Termini.
Jest to również główny dworzec autobusowy i kolejowy. Warto
zamieszkać gdzieś w pobliżu tego miejsca – wtedy Rzym mamy w zasięgu rękiJ
Ciekawym obiektem jest Pałac Wenecki
– budowla bardziej biała niż wszystkie inne zabudowania Rzymu – widoczna bardzo
wyraźnie z tarasu widokowego
znajdującego na dachu Bazyliki św. Piotra.
Warto także odwiedzić Panteon –
miejsce spoczynku wielkich tego świata. Panteon
jest największą budowlą kopułową na świecie. Ma średnicę ponad 40 m i taką samą
wysokość - wszystko z betonu.
Warto zobaczyć blisko 8 metrowy otwór w suficie, przez który pada deszcz…
Autentycznie. Na środku, pod otworem jest kałużaJ i odpływy kanalizacyjne. A wszystko
jest tak przemyślane, że działa! Otwór w kopule jest jedynym „oknem”, jedynym
otworem oświetlającym wnętrze. Sklepienie jest jedyne w swoim rodzaju i
naprawdę robi wrażenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz