wtorek, 15 kwietnia 2014

KAMBODŻA - Vojaganto

Dziś ponownie Vojaganto:) Tym razem Kombodża...

Witam
Dziś zabieram Was do… Kambodży.



Na początek wyprawa do pływającej wioski na jeziorze Tonle Sap. Moją bazą wypadową podczas pobytu w Kambodży było miasteczko niedaleko kompleksu świątynnego „Angkor” o nazwie Sieam Reap. W moteliku, w którym spałem, jednym z pracowników był Khmer, który prosił aby wołać na siebie „James Bond”. Nie pytajcie mnie jak miał na imię… po prostu nie jestem w stanie tego wypowiedzieć:) Fajnie się złożyło bo przez kilka dni był moim prywatnym przewodnikiem. I to on właśnie zabrał mnie do pływającej wioski na jeziorze Tonle Sap. Do przystani, z której wypływałem do wioski, jechałem około pół godziny. Podróżowanie tuk-tukiem daje łatwą możliwość podpatrywania wszystkiego co się dzieje przy drodze.


Po dotarciu do przystani wsiadłem w łódź długorufową i odbyłem kolejne 40 minut rejsu.



Jezioro Tonle Sap w porze deszczowej, czyli akurat wtedy kiedy tam byłem, jest największym zbiornikiem wodnym w Azji południowo-wschodniej.



Podczas rejsu płynąłem najpierw przez las na wodzie, potem otwartą wodą, następnie przez namorzyny, aż w końcu dotarłem do osady.



Po drodze mijałem łódki płynące z lub do wioski. Większość z nich dostarcza zaopatrzenie, ale są też łodzie z turystami, czyli takie jak moja ;))



Po dotarciu do osady okazało się, że nie jest to kilka chat na krzyż, lecz mnóstwo domów na palach, w których żyje około 200 rodzin.






Jest tutaj posterunek policji, straży rybnej, szkoła, sklepy, restauracja, punkty usługowe, świątynie. Sprzedawcy podpływają łódkami i prosto z nich mieszkańcom sprzedają różne towary.




 Z domów wychodzi się prosto do wody. 
Przy każdej chacie zaparkowana jest… łódź.





W listopadzie głębokość wody sięgała tu do 3 metrów!!! Ilość wody powoduje, że bez problemu, nie naruszając niczyjej prywatności, można spacerować po kładkach między domami. Fajna sprawa, ponieważ ludzie tu mieszkający są życzliwi i ci, którzy znają angielski, chętnie zamienią kilka słów.
Chodząc kładkami zobaczyłem jak dzieciak siedzi na schodach i wędkuje, jak na malutkim podeście w klatce żyją świnie i kury (1 metr nad wodą!!!), jak pewien mężczyzna podpływa do oddalonego o kilkanaście metrów agregatora, aby go na chwilę uruchomić, ponieważ prąd jest tu na cenę złota, jak dzieciaki skaczą prosto z balkonu do wody… zresztą co ja będę opowiadał. Na każdym kroku dla mnie, dla Europejczyka, to były niesamowite doznania.         
Jak już tam będziecie warto zagadać, pożyczyć małą łajbę i pokręcić się w niej samemu z aparatem w ręku po kilkudziesięciu uliczkach… a właściwie po… hmmm… traktach wodnych.
Oglądajcie i podziwiajcie.
Pozdrawiam














1 komentarz: