Zielono mi
Mój wypad w Góry
Izerskie rozpoczął się od wyjazdu do Świeradowa-Zdroju. Miasteczko
uzdrowiskowe, zielone, przyjemne, spokojne, słoneczne (przynajmniej w czasie,
gdy ja tam byłam). Również rozkopane, ale to przejściowe…
Hotel Malahit, znany jako Interferie http://www.interferie.pl/malachit/ przywitał nas interesującą konstrukcją w kształcie ekierki, ale pierwsze dziwne wrażenie zostało zatarte, gdyż w środku okazał się wyremontowanym i przystosowanym do dzisiejszych standardów miejscem. Z basenem, a właściwie Aquaparkiem i pięknymi widokami z okien pokojów. Nie obyło się co prawda bez nieporozumień związanych z kluczem, a właściwie jego permanentnym brakiem w recepcji, ale daliśmy radę.
Hotel Malahit, znany jako Interferie http://www.interferie.pl/malachit/ przywitał nas interesującą konstrukcją w kształcie ekierki, ale pierwsze dziwne wrażenie zostało zatarte, gdyż w środku okazał się wyremontowanym i przystosowanym do dzisiejszych standardów miejscem. Z basenem, a właściwie Aquaparkiem i pięknymi widokami z okien pokojów. Nie obyło się co prawda bez nieporozumień związanych z kluczem, a właściwie jego permanentnym brakiem w recepcji, ale daliśmy radę.
Pierwszego dnia
zwiedzaliśmy miasto, czyli głównie ulicę Zdrojową. Jakież było moje zdziwienie,
gdy rozpoznałam fontannę z żabami… Przecież ja już tu byłam! No oczywiście. Dom
Zdrojowy też już widziałam – i z zewnątrz, i od środka… i to nie kiedyś dawno
jako dziecko, co mogłoby usprawiedliwiać chwilowe luki w pamięci, ale 3 lata
temu… to się nazywa być blondynką… :) Zeszliśmy chyba wtedy z jakiegoś szlaku, ale tego już sobie nie mogę
przypomnieć – była to wycieczka zorganizowana, wobec czego nie musiałam przecież
wiedzieć dokąd zmierzam…
Jak już ochłonęłam z
wrażenia, jakie na mnie wywołało to zaskakujące wspomnienie, poszliśmy w
miasto… Zdrojowa rozkopana, po lewej Biedronka, po obu sklepy z pamiątkami, po
prawej Pizzeria Trattoria WALTERINO. I tu należy się zatrzymać – jedzenie
PYCHOTA! Carbonara i pizza Vesuvio…. Najlepsze na świecie! Po cichutku powiem
nawet, że przebija włoską… Niezwykle sympatyczna czarnowłosa kelnerka z zachrypniętym
głosem – była idealnie wprost wpasowana w to miejsce. Że nie wspomnę również,
iż po godzinie 18, było to chyba jedyne, lub jedno z nielicznych miejsc, w
których można było w Świeradowie coś zjeść.
Kolejnego
dnia nadszedł czas na wędrówkę. Najpierw zawieźli nas autokarem pod dolną
stację kolejki na Stóg Izerski. Potem wciągnęli nas na górę gondolą. Na górze
było chłodniej – o 3 stopnie mniej, co dało się odczuć, zwłaszcza przy
lodowatych powiewach wiatru. Ale krystaliczne powietrze zapewniło niebotyczne
widoki! I to rekompensowało przejściowy chłód… Po pierwszym przystanku na
tarasie schroniska na szczycie Stogu Izerskiego http://stogizerski.republika.pl/schr/index.htm,
wyruszyliśmy na trasę.
Wycieczka nasza
liczyła około 60 osób... więc pobiegłam na początek, żeby nacieszyć się
widokami, a nie oglądać czyjeś tyły… A trasa malownicza, że hej! Szliśmy
głównie po płaskim, czasem w dół – oszczędzono nam tego dnia wyczerpujących
podejść. Trzymaliśmy się żółtego szlaku, przytulaliśmy czeską granicę,
wędrowaliśmy wzdłuż Izery. Mijaliśmy piękne jagodowe krzewy, sięgające tu 50-70
cm! Było nam dane zajrzeć na chwilę do Rezerwatu Torfowiska Izerskie i rzucić
okiem na piękne meandry granicznej rzeki Izery.
I nagle uświadomiłam
sobie, że czegoś mi brakuje… Czego? Lampionów! Brakowało mi punktów
kontrolnych, które dają dodatkową radość i motywację do marszu! To z pewnością
nawyki z moich kwietniowych wycieczek:) Ale i bez lampionów szło się świetnie! (Dla niewtajemniczonych:
http://fclubldv.blogspot.com/2014/05/bno-tytuem-wstepu-johanna.html)
Po przejściu około 10
km dotarliśmy do schroniska Chatka Górzystów http://chatkagorzystow.prv.pl/, w
którym zaserwowano nam przepyszny deser! Naleśniki z serem i jagodami! Ale to
nie były zwykłe naleśniki. Biszkoptowe ciasto, masa serowa puszysta jak bita
śmietana, a jagody! Mniam…. Palce lizać… Potem trochę lenistwa na Hali Izerskiej
przed schroniskiem. Słońce wreszcie przestało się wstydzić i chować za chmurami
i zaczęło grzać. Dobrze było zdrzemnąć się na trawie… Potem jeszcze kilka fotek
na pamiątkę i w drogę! Tym razem szlakiem niebieskim.
Jeden z fragmentów ostatniego
odcinka, asfaltowego, prowadził lekko pod górę, ale czeskie piwo ze schroniska
dodawało nam sił. Wędrówka skończyła się w Świeradowie przy hotelu, który był
naszą bazą. W sumie przeszłyśmy z Kate ponad 18 km – głupio było kończyć na
17,5… więc postanowiłyśmy dobić do osiemnastki robiąc dodatkowo dwa kółka wokół
hotelu :) Kilometry odmierzało oczywiście Endomondo… :)
Następnego dnia
czekała nas wycieczka z założenia lżejsza – miała to być 10 kilometrowa trasa.
Jak się potem okazało kilometrów było 15, a trasa zaczynała się dość stromym
podejściem z zakrętu śmierci pod Szklarską Porębą, na Wysoki Kamień http://www.wysokikamien.com.pl/. Po wspięciu
się do schroniska na Wysokim Kamieniu, odpoczywaliśmy ponad godzinę. W słońcu,
upale, na ławkach – żadnego cienia, żadnej trawy do położenia się… Lekko nie było :) Ale miejsce przepiękne,
niezwykle malownicze, urokliwe. Toaleta bez wody, aczkolwiek czyściutka i
pachnąca… A schronisko piękne, budynek z kamienia, w środku klimat zamkowy, pożądany w czasie upału chłód i przyjemna atmosfera.
Potem powędrowaliśmy,
poprzez Zwalisko, w stronę nieczynnej od kilku lat kopalni kwarcu Stanisław. Było
trochę z górki i trochę pod górkę – trasa urozmaicona, ale piękna. Kopalnię
zwiedziliśmy z dołu i z góry, kto chciał zabrał ze sobą trochę kamieni na
pamiątkę (podobno były i szlachetne…) i wyruszyliśmy dalej.
Na 20 minut przed
końcem trasy spędziliśmy małą godzinkę na pięknej polanie – Sine Skałki – gdzie
co niektórzy ucięli sobie drzemkę na słońcu, i która okazała się fajnym punktem
widokowym. Ostatni odcinek z
górki pokonaliśmy prawie biegiem. Trasa tego dnia prowadziła w zasadzie cały
czas zielonym szlakiem. W zasadzie, bo szlak prowadzi wokół kopalni Stanisław,
a my przeszliśmy przez kopalnię…
Góry Izerskie okazały
się piękne, łagodne, przyjazne. I są blisko nas! W przeciwieństwie do
Bieszczadów… Idealne wprost na wypad weekendowy:)
Zielono mi było...
W drodze powrotnej postanowiliśmy wskoczyć na kilka minut do
Lubomierza http://pl.wikipedia.org/wiki/Lubomierz.
Lubomierz jest jednym z najmniejszych i najstarszych miast dolnego
śląska. Zachował się w nim średniowieczny układ urbanistyczny.
Miejscowość znana jest przede wszystkim z planu zdjęciowego do filmu „Sami Swoi” oraz organizowanego w mieście Festiwalem Filmów Komediowych. W tym malowniczym miasteczku znajduje się też muzeum Kargula i Pawlaka http://www.sami-swoi.com.pl/index.php/article/137.
Miejscowość znana jest przede wszystkim z planu zdjęciowego do filmu „Sami Swoi” oraz organizowanego w mieście Festiwalem Filmów Komediowych. W tym malowniczym miasteczku znajduje się też muzeum Kargula i Pawlaka http://www.sami-swoi.com.pl/index.php/article/137.
Niezwykle sympatycznie było obejrzeć eksponaty z kultowego filmu i strzelić kilka fotek z jego bohaterami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz