Florencja, ach Florencja… Miasto
Leonarda da Vinci. Miasto nierzeczywistego klimatu. Jakby się przenieść w
czasie do XV wieku.
Na początku wędrówki odwiedziłam Katedrę Świętego Krzyża na Piazza di Santa Croce. I tu zaczęłam chłonąć atmosferę średniowiecznego miasta.
Potem spacerowałam Mostem Złotników i słyszałam gwar rzemieślników produkujących
biżuterię, głosy kupców, pięknych dam dokonujących zakupów. Czułam zapach
historii, widziałam sceny jakby żywcem wyjęte z filmów kostiumowych.
Na wzgórzu Michała Anioła słyszałam pracę rzeźbiarzy, stukot ich dłut
wykuwających historię, czułam wielką sztukę, miałam ją na wyciągnięcie dłoni.
Na placu katedralnym widziałam, jak na
stosie płonie uznany za heretyka zakonnik Girolamo Savonarola. Widziałam tłumy mieszkańców
skandujących w imię Boga. Katedra tak
wielka, że nie mieści się w kadrze przeciętnego aparatu fotograficznego… Jest
tak samo monumentalna jak wtedy… nie zmieniło się nic…
Zauważyłam Leonarda biegnącego za frunącymi
ptakami i szkicującego coś w pośpiechu, w skupieniu godnym mistrza. Marzę o
tym, żeby przejrzeć jego szkice i dotknąć czarnych kresek zostawionych przez
niego na papierze.
Zjadłam pizzę we włoskiej knajpce –
dodatków miała niewiele, ale smakowała całym światem! Piłam wino lokalne – było lepsze niż jakiekolwiek inne, które piłam.
Wieczór na tarasie na dachu wprawił mnie w taki nastrój, że nie przestawałam się śmiać – radość mieszłaa się ze
szczęściem, wzruszenie z głupawką… ;)
Florencja – miasto, w którym czas
się zatrzymał, do którego wracam myślami z nostalgią, które wspominam z
przyspieszonym biciem serca!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz