wtorek, 11 marca 2014

LONDYN fotograficznie - Part Two - Johanna

Dzień pierwszy

Po długiej podróży autokarem z Polski do Calais we Francji wsiedliśmy na prom i przedostaliśmy się drogą morską do Dover


Widok, jaki się ukazał moim oczom był niezwykły – jakbym się przeniosła w czasie do dawnego portowego miasta, którego widok wyobrażałam sobie podczas słuchania szant.



"I smak waszych ust hiszpańskie dziewczyny... 

Zabłysną nam bielą skał zęby pod Dover

I znów noc w kubryku wśród legend i bajd."

Potem jeszcze krótka przejażdżka autokarem i Londyn. Po drodze doświadczyłam dziwnego uczucia, dziwnego zakręcenia. A chodziło o to, że nagle ruch stał się lewostronny, co nie było żadną  niespodzianką, ale jednak zanim to do mnie dotarło, miałam wrażenie, że wszystko jedzie nie tak. Jak w lustrzanym odbiciu. Kiedy zaczęłam się koncentrować na „przestawieniu zmysłów na lewo”, miałam wrażenie, że zaraz każą mi pisać lewą ręką (jestem osobą zdecydowanie praworęczną). Było to naprawdę niekomfortowe i śmieszne zarazem. Ale jakoś zdołałam się przyzwyczaić. 

Właściwe zwiedzanie zaczęliśmy od Greenwich – pięknego parku ze słynnym obserwatorium astronomicznym. Powitały nas CZERWONE PIĘTROWE AUTOBUSY - nieodłączny symbol Londynu!


Było ZIMNO a my byliśmy ZMĘCZENI po trwającej blisko dobę podróży, ale The Royal Observatorywalory krajobrazowe tego miejsca zrobiły wrażenie – i ten widok na Londyn…  Pięknie! 


Zeszliśmy w dół malownicza ścieżką przez park. Na dole obejrzeliśmy ładne budynki (niestety dzisiaj nie pamiętam co to było, bo przewodnik miał fazę nudną, ale sprawdziłam... The Queen's House oraz Old Royal Naval College


Potem zobaczyliśmy statek w butelce ;)


Ale nie będę ukrywać, że zdecydowanie większe wrażenie niż ten w butelce, wywarł na mnie XIX wieczny statek (który pobił wiele rekordów prędkości swoich czasów) - Cutty Sark, stojący w suchym doku przy nadbrzeżu w Greenwich - statek muzeum. Jest to obecnie jedyny zachowany kliper herbaciany na świecie.

"Ty nie jesteś kliprem sławnym 
Cutty Sark, czy Betty Lou."

I tu zaczęły się pojawiać wszechobecne symbole Londynu (obok autobusów oczywiście:)) - czerwone budki telefoniczne.


A tu typowe angielskie zabudowania.



Po intensywnym dniu, zameldowaliśmy się w hotelu. Moja współlokatorka Elizabeth, okazała się świetnym kompanem! A nasze gusta (m.in.: jedzeniowe) były zgodne na całej linii. Obie z tęsknotą patrzyłyśmy na smażony bekon w restauracji hotelowej, kiedy rano zeszłyśmy na śniadanie. Niestety bekon był dla Japończyków... Na nas czekało śniadanie kontynentalne - tosty z dżemem i owoce, czyli na słodko. Nie mam nic przeciwko słodyczom, ale codziennie tosty z dżemem?? Mięsożerna jednak jestem. I choć śniadania smakowały naprawdę dobrze, razem z Elizabeth byłyśmy jeszcze bardziej szczęśliwe, kiedy mogłyśmy na drugie śniadanie zabrać ze sobą przygotowane w pokoju hotelowym kanapki z szynką wędzoną albo konserwą - gulaszem - nomen omen - angielskim;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz