środa, 7 maja 2014

BNO - Harpagan - Johanna

Potem wymyśliłam start w Harpaganie

Usłyszałam od znajomego i doczytałam potem, że na Harpaganie są też trasy krótsze niż 100 km… No więc skoro przeszłam 80 km, to 50 zrobię na luziku… no może nie tak zupełnie na luziku, ale zrobię… Limit co prawda 12 godzin, ale to już przecież nie góry! Była też trasa na 25 km, ale taka krótka… I kto by pomyślał, że mamy w Polsce góry nad morzem!! A ludzie jeżdżą po świecie, żeby szukać takich krajobrazów J Tym razem nasza ekipa była już większa – namówiliśmy znajomych, znajomi namówili swoich i zebrało się nas 10 osób.



Tym razem noclegi na sali gimnastycznej w szkole-bazie w Bożympolu Wielkim (gdzie to jest?!J). Atmosfera świetna. Tu oprócz kilku tras pieszych organizatorzy dorzucają również kilka rowerowych oraz mieszaną, więc jest różnorodność. Jedni wychodzą wieczorem, jedni wychodzą lub wyjeżdżają rano. Istne szaleństwo – mieliśmy lekkie wrażenie, że organizatorzy nie do końca panują nad tym wszystkich ale ostatecznie jakoś ogarnęli… Dwóch członków naszej ekipy zdecydowało się na trasę pieszą 100 km, więc wyszli wieczorem. Cała reszta z nas położyła się grzecznie spać na materacach i karimatach, szczęśliwa, z myślą „jak dobrze, że nie muszę wychodzić na noc”, tym bardziej, że zanosiło się na deszczową aurę i nie było zbyt ciepło. Chłopaki, którzy poszli na noc, meldowali się kilka razy z trasy – dawali radę! A my wstaliśmy rano i przygotowaliśmy się do wyjścia.

O 7.30 wystartowaliśmy. Ilość osób na naszej trasie była niewielka (w porównaniu z Kieratem) – niecałe 300 osób. Więc po pierwszym punkcie zrobiło się pusto i byliśmy już wtedy zdani na siebie. I od razu okazało się, jak łatwo się zgubić… PK 2 (punkt kontrolny nr 2) okazał się dość trudny do znalezienia. Zgubiliśmy się, straciliśmy ze 2 godziny i nadrobiliśmy pewnie z 8 km. Ostatecznie do punktu doszliśmy. Następne poszły już trochę lepiej – czyżby doświadczenie? J Kilometry rosły szybciej niż wynikało to z mapy – czyli normalnie. Po 7 punktach mieliśmy już w nogach 43 i wtedy czas nam się skończył. Żeby kontynuować musielibyśmy się przeteleportować do następnego punktu, ponieważ limit wyznaczony przez organizatorów kończył się za pół godziny, a do punktu mieliśmy w linii prostej ok. 6 km. W naszym stanie fizycznym było to po prostu niemożliwe. Więc podjęliśmy decyzję o powrocie do bazy – przed nami było ok 10 km i postanowiliśmy wrócić o własnych siłach. Była nawet szansa, że zmieścimy się w 12 godzinach. W międzyczasie w pole wyprowadziły nas drogi zrywkowe, których nie było na mapie, bądź te, które na mapie były a z lasu zniknęły…

Ale bawiliśmy się świetnie – taki marsz to okazja do spędzenie świetnego czasu w dobrym towarzystwie (mam wrażenie, że nudni ludzie nie biorą udziału w takich imprezach), można pogadać i pośmiać się – w biegach ulicznych jest to raczej niemożliwe (dla mnie z pewnością) lub ograniczone. Na metę wbiegliśmy (tak, wbiegliśmy!) w czasie 12 h 25 min, z zaliczonymi 7 punktami na 11. Dało mi to 44 miejsce na 67 kobiet. W sumie przeszłam 52 km. Bolało wszystko, ale żyłam! Najbardziej bolały pachwiny – człowiek jednak nie jest przyzwyczajony do takich długich spacerów… Dlatego bywały momenty, że podbiegaliśmy trochę, żeby odciążyć pewne partie mięśni i rozruszać inne. Taki bieg był przyjemny, nawet po 40 km… To jedyne chwile w moim życiu, w których tak się cieszyłam biegiem! I wyciągnęliśmy istotny wniosek na przyszłość – trzeba więcej biegać na trasie – wtedy zyskujemy czas (nawet najwolniejszy bieg jest szybszy niż marsz) i mniej męczymy nogi.

Takie imprezy uczą pokory – byłam prawie pewna, że damy radę ukończyć rajd w czasie i z wszystkimi punktami. Ale kilka konkretnych podejść na początku trasy odebrało nam siły… Byłam trochę rozczarowana, że nie dostaliśmy medali L Na Kieracie dostali wszyscy – za udział.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz