czwartek, 14 kwietnia 2016

Malta Malta - San Gilian

San Gilian 



Po wylądowaniu sprawdziliśmy połączenie autobusowe do naszej dzielnicy. Kursował tam bezpośredni autobus, więc nie było problemu. Czekaliśmy na autobus ok. 40 minut, grzejąc się w słońcu i ciesząc widokiem palm.
Po 30 minutowej podróży wysiedliśmy na przystanku końcowym i dość szybko udało się nam zlokalizować miejsce odbioru kluczy, tym samym miejsce noclegu. 

Zjedliśmy na szybko po kawałku pizzy z punktu gastronomicznego, jakich na Malcie sporo, i zachwyciliśmy się tym smakiem tak, że pizza i bułki francuskie na słono stały się naszym głównym pożywieniem podczas całego pobytu. Smakowały naprawdę wyśmienicie! Może to pogoda to sprawiała, ale nie miałam ochoty na nic innego, bardziej wymyślnego. Mieszkaliśmy w St. Julian’s (San Gilian), a dokładnie w Paceville – najbardziej rozrywkowej dzielnicy Malty, o czym dowiedziałam się jakiś czas po tym, jak zrobiłam rezerwację na nocleg. Czyli jak zwykle. W Lizbonie też mieszkałam w takiej dzielnicy… Po prostu tam jest najtaniej. Wejście do naszego lokum znajdowało się pomiędzy klubem nocnym i salonem gier. 
Ale w związku z tym, że był marzec, dla Maltańczyków to w zasadzie jeszcze zima, nie było jeszcze szczytu sezonu i było całkiem spokojnie. Co prawda w klubach otaczających nasze lokum imprezy trwały do rana, ale tłumów nie było. Nasz apartament był tani i adekwatny do swojej ceny. Generalnie nie ma się czego przyczepić: balkon, kuchnia wyposażona we wszelkiego rodzaju sprzęty, łącznie z tosterem, kuchenką, lodówką i mikrofalówką, łazienka z prysznicem, dość duża sypialnia z tv. Było po prostu bardzo skromnie… Telewizor był, i owszem, ale z telewizją już trochę gorzej – wieczna zamieć. Wifi było, ale ciężko łapało się sygnał – po uzgodnieniach telefonicznych z wynajmującym okazało się, że sieć się zmieniła (lub zmieniła nazwę) i połączenia stało się możliwe. Co mi się nie podobało: zasłonka pod prysznicem i zapach wilgoci po wejściu do apartamentu. Ale po przewietrzeniu nieprzyjemny zapach zniknął i oswoiliśmy pomieszczenie. Generalnie – nie spędzaliśmy tam dużo czasu, tylko noclegi, więc nie narzekaliśmy i cieszyliśmy się pobytem.

Pierwszego dnia pokręciliśmy się trochę po okolicy. Nasza ulica biegła w dół do morza – przecudny widok. Potem okazało się, że większość ulic tak ma:) Witamy na wyspie! Pierwsze kroki skierowaliśmy oczywiście do tego morza, które nas oczarowało już z daleka. Wybrzeże okazało się być skaliste, jak praktycznie w każdym innym miejscu Malty. Zeszliśmy na nadbrzeże i zachwycaliśmy się kryształowo czystą wodą, o przecudnym kolorze. Skały nad brzegiem tworzą zatoczki, wgłębienia i inne ciekawe kształty. Robi to  fajne wrażenie. 


Potem skierowaliśmy się w stronę plaży miejskiej, która miała być niedaleko nas. I rzeczywiście, plaża ukazała się naszym oczom za pierwszym zakrętem. Jest to nieduża plaża, kamienista, ale z drobnych kamyczków, więc wygodna jak piaszczysta, a nie klei się do ciała jak piasek nad Bałtykiem (nie żebym nie lubiła…). Woda oczywiście przejrzysta na każdej praktycznie głębokości. Dość ciepła – nogi moczyłam, ale cała nie weszłam… Mąż się oczywiście kąpał – bo to raz? 
Poleżeliśmy na plaży, bezpośrednio na kamykach, bo nie zabraliśmy plażowych akcesoriów, potem wypiliśmy piwko w pobliskiej knajpce, cieszyliśmy się słońcem i ciepłem. Tak mi tego brakowało! Potem poszliśmy jeszcze w drugą stronę – w stronę Sliemy, spacerem wzdłuż wybrzeża, piękną promenadą. W wielu miejscach były tam zorganizowane place zabaw dla dzieci – zupełnie jak na Malcie…. w Poznaniu:) To chyba typowe dla Malt… Zachwycaliśmy się piękną architekturą. Chwilami były to małe domki, które przypominały arabskie wioski, momentami piękne brytyjskie gmachy, a jeszcze kiedy indziej nowoczesne wysokie hotele. Kiedy zapuściliśmy się głębiej, w boczną uliczkę, jakbyśmy się przenieśli w zupełnie inne miejsce. Kołatki na każdych drzwiach. Różnych kształtów. Cisza i spokój. Kolorowe okiennice. A domy mają imiona. Jak się później okazało, na podstawie naszych obserwacji, im mniejsza miejscowość, tym więcej nazwanych domów. Urocze. Chyba też nazwę swój… Muszę jakieś dobre imię wymyślić. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz