Kolejnego
dnia mieliśmy w planach stolicę – Valettę. Postanowiliśmy pójść pieszo,
promenadą ciągnącą się w nieskończoność, i wrócić autobusem. Jak postanowiliśmy,
tak zrobiliśmy.
Droga zajęła nam dobre dwie godziny, co rusz zza zakrętu wyłaniał się coraz bardziej zaskakujący widok. Szliśmy wzdłuż wybrzeża, okrążając zatoki i mijając kolejne miasta. Bo tam miasta sąsiadują ze sobą tak ściśle, że nie sposób zauważyć gdzie kończy się jedno a zaczyna drugie.
Minęliśmy więc
Paceville, St. Julians, Sliemę, Gzirę, Msidę, Pietę, Florianę i może coś
jeszcze… i dotarliśmy do Valetty. Jednocześnie minęliśmy niezliczoną ilość
zatoczek. Im bliżej stolicy byliśmy, tym bardziej okazałe hotele wyrastały
wzdłuż drogi, tym bardziej europejsko się robiło. Pod koniec drogi doszliśmy do
pięknej alei, wzdłuż której rosły palmy, cumowały okazałe jachty i czuło się
zdecydowanie klimat wielkiego świata. Tam też ukazała nam się Valetta w całej
okazałości.
50 metrowe mury miejskie, średniowieczne zabudowania na cyplu – bajkowy widok. I wielki transatlantyk, który jakby zapodział się tu z innej bajki. Ale zanim dotarliśmy do starej Valetty, czekała nas jeszcze długa droga… Jeszcze jedna zatoka – chyba największa tego dnia. Ale warto było się zmęczyć. Wejście do Valetty i sama Valetta za murami przypomina mi krainę fantastyki. Zabudowania jak z Władcy Pierścienia albo z planet odległych galaktyk w Gwiezdnych Wojnach. CZADOWE. CZARUJĄCE.
A potem klimaty ze wszystkich stron świata
– amerykańskie z czasów kolonialnych, brytyjskie, włoskie, portugalskie… no i
kosmiczne. To po prostu trzeba zobaczyć.
Słynne ogrody mieszczące się w Valetcie
są trochę, jakby to powiedzieć, przereklamowane. Oczywiście bardzo zadbane,
ładnie zaprojektowane, z pięknymi zabytkowymi arkadami, ale małe, malutkie… Jak
nasze skwery na każdym rondzie… Może trochę przesadzam, ale rozczarowały mnie.
Owszem, fajne zakątki, ale po ogrodach spodziewałam się czegoś więcej. Ale to w
końcu kraj rosnący na skale, więc teraz jest to dla mnie całkowicie zrozumiałe.
Po przejściu przez bramę miejską udaliśmy się główną ulicą prosto przed siebie,
w dół, aż do końca, czyli do fortu. Valetta jest zabudowana bardzo regularnymi
ulicami, co fajnie widać na mapach google. Idąc w dół i oglądając się w prawo
lub w lewo w kolejne uliczki, praktycznie zawsze widać morze. To niespotykane i
zachwycające jednocześnie. Uliczki oczywiście wąskie, biegnące w dół, niektóre
to po prostu schody.
Przespacerowaliśmy tak Valettę wzdłuż i bokiem z powrotem, zaliczając loda w Macu. Po drodze zeszliśmy wzdłuż murów nieco w dół, do domków rybaków. Teraz, jak domniemamy, pełnią one funkcje letnich altanek, z których korzystają mieszkańcy miasta. Oczywiście kolorowe łódki, dzieci kąpiące się w morzu. Woda jest czysta w każdym miejscu, i wszędzie można się kąpać. Nie ma ograniczeń.
Z wschodniego brzegu Valetty widać kolejne niesamowite zabudowania – to Trzy Miasta. Nie sądzicie, że brzmi to fantastycznie? To nie jest zwykłe Trójmiasto. To Trzy Miasta. Jak Dwie Wieże… ;) A jakie porty! Jakie jachty! Jakie zabudowania na wodzie! Jak w Wenecji.
Nie mogliśmy się napatrzeć. Miliony zdjęć, tych
samych ujęć, które i tak nawet w połowie nie ukazują piękna tego zaczarowanego miejsca...
Do domu wróciliśmy autobusem. Chcieliśmy jeszcze zdążyć na plażę. Dworzec w Valetcie jest bardzo duży, logicznie urządzony i można stamtąd dojechać chyba wszędzie.
Droga zajęła nam dobre dwie godziny, co rusz zza zakrętu wyłaniał się coraz bardziej zaskakujący widok. Szliśmy wzdłuż wybrzeża, okrążając zatoki i mijając kolejne miasta. Bo tam miasta sąsiadują ze sobą tak ściśle, że nie sposób zauważyć gdzie kończy się jedno a zaczyna drugie.
50 metrowe mury miejskie, średniowieczne zabudowania na cyplu – bajkowy widok. I wielki transatlantyk, który jakby zapodział się tu z innej bajki. Ale zanim dotarliśmy do starej Valetty, czekała nas jeszcze długa droga… Jeszcze jedna zatoka – chyba największa tego dnia. Ale warto było się zmęczyć. Wejście do Valetty i sama Valetta za murami przypomina mi krainę fantastyki. Zabudowania jak z Władcy Pierścienia albo z planet odległych galaktyk w Gwiezdnych Wojnach. CZADOWE. CZARUJĄCE.
Przespacerowaliśmy tak Valettę wzdłuż i bokiem z powrotem, zaliczając loda w Macu. Po drodze zeszliśmy wzdłuż murów nieco w dół, do domków rybaków. Teraz, jak domniemamy, pełnią one funkcje letnich altanek, z których korzystają mieszkańcy miasta. Oczywiście kolorowe łódki, dzieci kąpiące się w morzu. Woda jest czysta w każdym miejscu, i wszędzie można się kąpać. Nie ma ograniczeń.
Z wschodniego brzegu Valetty widać kolejne niesamowite zabudowania – to Trzy Miasta. Nie sądzicie, że brzmi to fantastycznie? To nie jest zwykłe Trójmiasto. To Trzy Miasta. Jak Dwie Wieże… ;) A jakie porty! Jakie jachty! Jakie zabudowania na wodzie! Jak w Wenecji.
Do domu wróciliśmy autobusem. Chcieliśmy jeszcze zdążyć na plażę. Dworzec w Valetcie jest bardzo duży, logicznie urządzony i można stamtąd dojechać chyba wszędzie.
Plaża
zaczekała. Zabraliśmy ręczniki i pomaszerowaliśmy, żeby poleżeć. Ja jeszcze
zjadłam moją ulubioną maltańską pizzę. A po drodze kupiliśmy pudełko truskawek.
Mniam. Słodkie i soczyste. Lepsze niż nasze polskie. Dorastały w taaakim
słońcu.
Dzień zakończyliśmy leniwie. Mieliśmy nadzieję na wyrównanie naszej koszulkowej opalenizny… Niestety do tego potrzebny jest dłuższy proces. Wieczorem kupiliśmy jeszcze trochę pamiątek i wypiliśmy kawkę w kawiarni po sąsiedzku. Czas spędzaliśmy intensywnie, więc nawet przez myśl nam nie przeszło wyjście na nocną imprezę… Chwila czytania w łóżku i sen.
Dzień zakończyliśmy leniwie. Mieliśmy nadzieję na wyrównanie naszej koszulkowej opalenizny… Niestety do tego potrzebny jest dłuższy proces. Wieczorem kupiliśmy jeszcze trochę pamiątek i wypiliśmy kawkę w kawiarni po sąsiedzku. Czas spędzaliśmy intensywnie, więc nawet przez myśl nam nie przeszło wyjście na nocną imprezę… Chwila czytania w łóżku i sen.
Na jednym zdjęciu, to jakby nawet "Gwiezdne wrota" :)
OdpowiedzUsuńTruuuskaawki!!! Słońce!!! Morze!!!
Chyba zielenieję z zazdrości! ;P