Mam takie dziwne niespotykane wcześniej uczucie, że lato powinno się dopiero rozpocząć. Ten zapach mokrego ciała po wyjściu z jeziora... Słońce. Późnosierpniowe słońce. Plaża, ludzi mało, jakby uznali, że ostatni dzień wakacji zobowiązuje już tylko do zakupów szkolnych i pędu po mieście. I niezauważania ostatnich dni upału, który niespodziewanie pojawił się robiąc nam niespodziankę na zakończenie lata. Nigdy wcześniej nie miałam takiego poczucia, że coś jest nie tak, nie po kolei. Lato, wakacje powinny się dopiero zaczynać. Teraz mam wrażenie, że tak na spokojnie mogłabym się nimi nacieszyć. Wcześniej dużo się działo. Było na szybko, w biegu, jakby ze strachu, że minie. No i minęło... I taki żal mi pozostał. Łapię ostatnie promienie słoneczne, chcę się wygrzać na zapas. Opalić by starczyło na całą zimę. Panicznie wręcz chwytam te chwile i odsuwam nadejście jesieni. Niby wszystko ok, wracamy do codziennego rytmu. Szkoła, praca, dom. Ale jednak ciepło mogłoby trwać.
Melancholia?