Rano obudziłam się w Lublinie.
Było zimno, mgliście, padało. Właściwie lało jak z cebra. Która godzina? – pomyślałam.
Bo jeśli mamy zwiedzać, to nie można przespać całego przedpołudnia. Ale skoro
pada, to i tak ze zwiedzania nici… Uspokoiłam swoje sumienie śpiocha. Jednak
ciekawość zwyciężyła i spojrzałam na zegarek. Było wcześnie. Bardzo wcześnie.
Więc mogłam spać dalej. Po kolejnym przebudzeniu wrócił upał. Więc plany przeszły
do fazy realizacji i po śniadaniu pojechaliśmy zwiedzać stare miasto. I jak dla
mnie było pięknie, zaskakująco, tajemniczo. Starówka Lublina jest malutka i
zwarta.
Jej obejście zajęło nam niewiele czasu. Bez pośpiechu spacerowaliśmy od
Wieży Trynitarskiej, przez Rynek, Plac Po Farze, ulicą Grodzką do Zamku, a
potem z powrotem, przez Bramę Krakowską. Na Rynku wypiliśmy kawę, po drodze zjedliśmy
lody. Nacieszyliśmy oczy. Słońce towarzyszyło nam w każdej minucie. Stare
kamienice w dużej części czekają na lepsze czasy. Ale mimo tego, a może właśnie
dlatego, są takie urokliwe. I tu ciekawostka – dwa razy w życiu zdarzyło mi się
wyrzucić lody, które kupiłam aby je zjeść z ochotą. Pierwszy raz w Warszawie,
gdzieś przy Starym Rynku, drugi raz… w Lublinie, na Grodzkiej – Zielona Budka.
No nie dało się zjeść! Same słodziki i konserwanty, żadnego smaku!
Potem pojechaliśmy do Chełma. Nie
było tego w planach, ale od tego są plany, żeby je zmieniać. Poświęciliśmy Zamość…
niestety nie można mieć wszystkiego, a czas nie chciał się rozciągnąć aż tak. W
Chełmie zeszliśmy pod ziemię i w przyjemnej temperaturze około 9oC
zwiedzaliśmy kredowe podziemia. W XIII w. mieszkańcy Chełma wydobywali kredę.
Miasto leży na wzgórzu kredowym, więc kreda była i jest wszędzie. Ale nie była
to zwykła kopalnia. Raczej sieć nieoficjalnych korytarzy kopanych przez każdego
mieszkańca niezależnie ze swojej piwnicy. Dopiero gdy miasto zaczęło się
zapadać, zakazano tego procederu. A teraz część korytarzy udostępniono dla
zwiedzających. Na dole czekał nas spacer oraz strzegący podziemi Duch Bieluch –
jak prawdziwy! Wieczorem grill u znajomych i niespodziewany nocleg w Chełmie. Jak
miło spędzony czas! Bo i ciekawe miejsca, i doborowe towarzystwo!
Następnego dnia kierunek Sandomierz i Krzyżtopór. A! I jeszcze, zupełnie przypadkiem, stare ruiny w Krupem – gdzieś na trasie Chełm – Sandomierz. Piękne mury, kryjące zapewne mnóstwo ciekawych, tajemniczych historii, miłości i dramatów mieszkańców dawnego zamku. Takie to romantyczne... :) I rycerze na białych koniach...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz