Dzień pierwszy
Miejsce: podróż i włóczęga zapoznawcza po mieście
- Idealny timing na lotnisko to oznaka, że grupa jest dobrze zorganizowana i zgrana :)
- Lizbona powitała nas słoneczkiem i +13 stopniami, podczas gdy w Poznaniu rozpoczął się atak zimy.
- Pan Andre - nasz portugalski opiekun od mieszkania okazał się bardzo sympatyczny, chociaż niektórzy zauważyli, że był nieco spięty w towarzystwie 5 „egzotycznych” Dziewczyn.
- Mieszkanko (Nosa Allegria II) wbrew ostrzeżeniom Agnes i jej męża, nie znajdowało się w dzielnicy czerwonych latarni, alfonsów i prostytutek, lecz w samym centrum, blisko stacji Rossio, na ul. San Antonio, przypominającej wg Johanny ul. Wawrzyniaka na poznańskich Jeżycach. Na początku było zimno, więc elektryczne grzejniki otwarłyśmy na full.
- Po wyjściu z apartamentu przejechaliśmy się żółtym zabytkowym tramwajem, w którym dowodził przystojny, portugalski motorniczy w gustownym granatowym płaszczu.
- Pieczone na grillu kasztany smakowały wyjątkowo. Po podróży żółtym tramwajem nr 28 wśród tubylców, wiedziałyśmy, że to miejsce jest magiczne.
- Szczęście zapewnił nam mieszkaniec Somalii, sprzedający bransoletki. Najpierw założył Jane i Annette bransoletki na ręce, nadmuchał na nie i zaczarował na szczęście. Potem stwierdził, że business not good i miło będzie jak mu za to szczęście zapłacimy. No cóż, za 2 Euro nie ma co ryzykować życiowym pechem… I tym sposobem szczęście wylądowało w naszych torebkach.
- Niesamowite było to, że nie trzeba było przedzierać się przez tłumy turystów, lecz z wielką przyjemnością można było kontemplować piękno Lizbony.
Dzień drugi
Miejsce: Belem pachnące oceanem
- Po analizie prognozy pogody zdecydowałyśmy się na wyprawę do Belem.
- Wspomnienia: spacer wzdłuż rzeki do przepięknej Torre de Belem. Po drodze pomnik odkrywców. Na końcu sesja zdjęciowa.
- Obowiązkowo odwiedziłyśmy cukiernię Pasteis de Belem, funkcjonująca od 1837 roku. Ciastka były przepyszne oryginalna receptura, znana tylko 4 cukiernikom robi swoje (mniam).
- Obiad zjadłyśmy na zewnątrz w pobliżu klasztory Hieronimitów. Agnes i Jane zamówiły dorsza z ziemniakami. Kucharz zalał danie dużą ilością oliwy (ble).
- Na koniec dnia wpadłyśmy do parku narodów - nowoczesna dzielnica, która powstała na Expo. Jest tam charakterystyczny dworzec oraz 2 wieżowce w kształcie żaglowców no i kolejka linowa.
Dzień trzeci
Miejsce: magiczna Alfama w deszczu
- Alfama jest absolutnie cudowna - wąskie, urokliwe uliczki, w których przenosimy się do innego świata.
- Największe wrażenie zrobiła na nas kawiarni…, w której obsługiwał nas przemiły Portugalczyk, serwujący pyszne ciastka i kawę. Zostawiłyśmy mu „pozytywny” wpis w księdze gości.
- Za to w Brasileiri szału nie było.
- Po drodze małe zakupki w H&M.
- Wieczorem udałyśmy się do miasta w poszukiwaniu fado. Skończyło się na koncercie brazylijskiej muzyki. Agnieszce z okazji imienin chłopcy zaśpiewali Happy Birthday po portugalsku. Dostałyśmy tam największe (litrowe) mojito, jakie w życiu piłyśmy, przy którym można było siedzieć przez cały wieczór.
Dzień czwarty
Miejsce: Zamkowa Sintra, na którą zabrakło nam sił
- Po wcześniejszym intensywnym zwiedzaniu, zabrakło już nam trochę sił na Sintrę...
- Zjadłyśmy obiad, pospacerowałyśmy trochę. Przy okazji następnej wizyty trzeba tam wrócić, zapłacić za autobus i wejść do któregoś z zamków.
- Ostatni wieczór przy winku w naszym apartamencie….
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz