piątek, 28 lutego 2014

Ten zapach powietrza - Ana

Dziś gościmy Anę i jej wspomnienie o Barcelonie.
Zapraszamy do lektury tekstu o spełnianiu hiszpańskich marzeń...

Marzysz o podróży. Marzysz i myślisz… aż pewnego dnia, tak po prostu w przerwie na kawę w pracy, wymyślasz sobie, że chciałabyś pojechać do Barcelony.
W głowie rysuje się wiele obrazów. Słyszysz już hiszpański, widzisz oczyma wyobraźni przystojnych Hiszpanów, którzy bezstresowo żyją „mañaną” i nigdzie im nie spieszno. W dodatku otacza ich słońce, a oni wciąż się uśmiechają.
I pewnego dnia to się staje. Podejmujesz decyzję. Po prostu pakujesz walizkę, w której leżą już bilety na podróż… i przechodzisz reisefieber, która poddaje w wątpliwość twoją decyzję, ale absolutnie nie sprawia, że chcesz się wycofać. Ot, takie drobne niepokoje: czy trafisz do hostelu, czy nie zgubisz się gdzieś po drodze i nie będziesz musiała nocować na ulicy, czy samolot nie spadnie, czy masz wszystko…?

Lądujesz szczęśliwie na miejscu. Cała i zdrowa. Oddychając hiszpańskim powietrzem, czują lekki wiaterek i wystawiając twarz w stronę słońca, uśmiechasz się do siebie. Docierasz do hostelu, po kilku standardowych pomyłkach na skrzyżowaniach (orientacja w terenie to nie lada wyzwanie!), zostawiasz walizkę i ruszasz na spacer.

Jest zupełnie inaczej niż sobie wyobrażałaś… jest piękniej! Śpiewny hiszpański brzmi jak muzyka i, gdyby nie dobre wychowanie, które mocno zakorzenione nie pozwala ci na pewne rzeczy nawet w miejscach obcych, gdzie nikt cię nie zna, tańczyłabyś na ulicy. Hiszpanie rzeczywiście non stop się uśmiechają, są głośni i rzeczywiście przystojni. Nigdzie nie biegną, bo i po co? Cieszą się słońcem i są znacznie fajniej hiszpańscy niż sobie to wyobrażałaś.


Patrząc na Sagrada Familia, pierwszy i jeden z wielu obowiązkowych punktów na planie wycieczki, pytasz samą siebie czy to rzeczywiście TA Sagrada, którą widziałaś na milionach zdjęć. Wciąż nie możesz uwierzyć. Nawet wtedy, gdy kolejny raz, wznosisz głowę do góry, aby lepiej przyjrzeć się przepięknym wieżom. Robisz kolejne zdjęcia. Tym razem jednak bardziej wyjątkowe, bo do twojej prywatnej kolekcji.

Przechodząc obok dzieł Gaudiego, które wplecione w inne budynki nie wyróżniają się z daleka niczym szczególnym, stajesz i znowu wzdychasz głęboko. To kolejne punkty w twojej podróży, który musiałaś zobaczyć. Znowu niedowierzające, ale radosne spojrzenia na kunszt Gaudiego. Znowu kilka fotek i można iść dalej. Odhaczone.


Choć nie jesteś fanką piłki nożnej głupio nie zobaczyć stadionu Camp Nou będą w Barcelonie. Przecież to chluba Barcelony i niezwykle ważny element w katalońskiej rzeczywistości. Ten punkt również zaliczasz. HA! A swoim kolegom, fanom Barcelony, będziesz mogła powiedzieć: „a ja tam byłam!!!”. Choćby z tego prozaicznego powodu warto stadion zobaczyć.

Kolejny dzień = kolejna wyprawa. Kolejna wyprawa = kolejny spacer. Kolejny spacer = kolejna dawka uśmiechu i endorfin. Uśmiechasz się non stop. Do innych, do siebie, tak po prostu. Czujesz się jakby powietrze w Barcelonie nie zawierało tlenu, a endorfiny. Spacerujesz do celu.

Parc Guell i kilkugodzinny spacer po jego ścieżkach sprawia, że czujesz, iż twoje dzieło zostało prawie ukończone. Napawasz się Barceloną w słońcu słuchając hiszpańskiego i ulicznego grajka, który przepięknie oddaje hiszpański klimat. Parc Guell to przepiękne widoki, to zabytki z serii „trzeba to zobaczyć”, a przede wszystkim miejsce, w którym relaks to najlepsza rzecz, której można doświadczyć. To bardzo przyjemna konieczność, przed którą nie należy uciekać. To idealne miejsce na robienie nic.:)


Ostatni dzień wyprawy. Znowu spacerujesz po mieście z uśmiechem i poczuciem ogólnego szczęścia. Docierasz w końcu do Wzgórza Montjuic. Patrząc na nie z dołu i zachwycając się widokiem jeszcze nie jesteś świadoma tego, co czeka cię tam, na górze. Wchodzisz po schodach co chwilę odwracając się za siebie i podziwiając coraz piękniejsze widoki. Docierasz na szczyt schodów i masz już pewność, że twoje dzieło zostało ukończone. Plan wypełniony. Siadasz. Wystawiasz twarz do przyjemnie grzejącego słońca. Wsłuchujesz się w dźwięk gitary – jeden z twoich ukochanych. Chłoniesz wszystko całą sobą…i dociera do ciebie, że powietrze pachnie jakoś inaczej. Nie jednak jak przysłowiowa malinowa Mamba. Nie jak wiosna nadchodząca po długiej i mroźnej zimie. Pachnie o wiele piękniej….pachnie spełnionymi marzeniami. A to zapach najpiękniejszy na świecie!:)

1 komentarz:

  1. i ja tam byłam, sangrię z Tobą (i z A,A,N,F) piłam, i świetnie się bawiłam...:))))) dzięki za tę wyprawę - Kurara :))))

    OdpowiedzUsuń