Zapraszamy do lektury tekstu o spełnianiu hiszpańskich marzeń...
Marzysz o podróży. Marzysz i myślisz… aż pewnego dnia, tak po prostu w
przerwie na kawę w pracy, wymyślasz sobie, że chciałabyś pojechać do Barcelony.
W głowie rysuje się wiele obrazów. Słyszysz już hiszpański, widzisz
oczyma wyobraźni przystojnych Hiszpanów, którzy bezstresowo żyją „mañaną” i
nigdzie im nie spieszno. W dodatku otacza ich słońce, a oni wciąż się
uśmiechają.
I pewnego dnia to się staje. Podejmujesz decyzję. Po prostu pakujesz
walizkę, w której leżą już bilety na podróż… i przechodzisz reisefieber, która poddaje w wątpliwość twoją decyzję, ale
absolutnie nie sprawia, że chcesz się wycofać. Ot, takie drobne niepokoje: czy
trafisz do hostelu, czy nie zgubisz się gdzieś po drodze i nie będziesz musiała
nocować na ulicy, czy samolot nie spadnie, czy masz wszystko…?
Lądujesz szczęśliwie na miejscu. Cała i
zdrowa. Oddychając hiszpańskim powietrzem, czują lekki wiaterek i wystawiając
twarz w stronę słońca, uśmiechasz się do siebie. Docierasz do hostelu, po kilku
standardowych pomyłkach na skrzyżowaniach (orientacja w terenie to nie lada
wyzwanie!), zostawiasz walizkę i ruszasz na spacer.
Jest zupełnie inaczej niż sobie
wyobrażałaś… jest piękniej! Śpiewny hiszpański brzmi jak muzyka i, gdyby nie
dobre wychowanie, które mocno zakorzenione nie pozwala ci na pewne rzeczy nawet
w miejscach obcych, gdzie nikt cię nie zna, tańczyłabyś na ulicy. Hiszpanie
rzeczywiście non stop się uśmiechają, są głośni i rzeczywiście przystojni.
Nigdzie nie biegną, bo i po co? Cieszą się słońcem i są znacznie fajniej
hiszpańscy niż sobie to wyobrażałaś.
Patrząc na Sagrada Familia, pierwszy i
jeden z wielu obowiązkowych punktów na planie wycieczki, pytasz samą siebie czy
to rzeczywiście TA Sagrada, którą widziałaś na milionach zdjęć. Wciąż nie
możesz uwierzyć. Nawet wtedy, gdy kolejny raz, wznosisz głowę do góry, aby
lepiej przyjrzeć się przepięknym wieżom. Robisz kolejne zdjęcia. Tym razem
jednak bardziej wyjątkowe, bo do twojej prywatnej kolekcji.
Przechodząc obok dzieł Gaudiego, które
wplecione w inne budynki nie wyróżniają się z daleka niczym szczególnym,
stajesz i znowu wzdychasz głęboko. To kolejne punkty w twojej podróży, który
musiałaś zobaczyć. Znowu niedowierzające, ale radosne spojrzenia na kunszt
Gaudiego. Znowu kilka fotek i można iść dalej. Odhaczone.
Choć nie jesteś fanką piłki nożnej głupio
nie zobaczyć stadionu Camp Nou będą w Barcelonie. Przecież to chluba Barcelony
i niezwykle ważny element w katalońskiej rzeczywistości. Ten punkt również
zaliczasz. HA! A swoim kolegom, fanom Barcelony, będziesz mogła powiedzieć: „a
ja tam byłam!!!”. Choćby z tego prozaicznego powodu warto stadion zobaczyć.
Kolejny dzień = kolejna wyprawa. Kolejna
wyprawa = kolejny spacer. Kolejny spacer = kolejna dawka uśmiechu i endorfin.
Uśmiechasz się non stop. Do innych, do siebie, tak po prostu. Czujesz się jakby
powietrze w Barcelonie nie zawierało tlenu, a endorfiny. Spacerujesz do celu.
Parc Guell i kilkugodzinny spacer po jego
ścieżkach sprawia, że czujesz, iż twoje dzieło zostało prawie ukończone.
Napawasz się Barceloną w słońcu słuchając hiszpańskiego i ulicznego grajka,
który przepięknie oddaje hiszpański klimat. Parc Guell to przepiękne widoki, to
zabytki z serii „trzeba to zobaczyć”, a przede wszystkim miejsce, w którym
relaks to najlepsza rzecz, której można doświadczyć. To bardzo przyjemna konieczność,
przed którą nie należy uciekać. To idealne miejsce na robienie nic.:)
Ostatni dzień wyprawy. Znowu spacerujesz
po mieście z uśmiechem i poczuciem ogólnego szczęścia. Docierasz w końcu do
Wzgórza Montjuic. Patrząc na nie z dołu i zachwycając się widokiem jeszcze nie
jesteś świadoma tego, co czeka cię tam, na górze. Wchodzisz po schodach co
chwilę odwracając się za siebie i podziwiając coraz piękniejsze widoki.
Docierasz na szczyt schodów i masz już pewność, że twoje dzieło zostało
ukończone. Plan wypełniony. Siadasz. Wystawiasz twarz do przyjemnie grzejącego
słońca. Wsłuchujesz się w dźwięk gitary – jeden z twoich ukochanych. Chłoniesz
wszystko całą sobą…i dociera do ciebie, że powietrze pachnie jakoś inaczej. Nie
jednak jak przysłowiowa malinowa Mamba. Nie jak wiosna nadchodząca po długiej i
mroźnej zimie. Pachnie o wiele piękniej….pachnie spełnionymi marzeniami. A to
zapach najpiękniejszy na świecie!:)
i ja tam byłam, sangrię z Tobą (i z A,A,N,F) piłam, i świetnie się bawiłam...:))))) dzięki za tę wyprawę - Kurara :))))
OdpowiedzUsuń