Właściwie powinno być „Zostałam motocyklistą”, ale nie zostałam… tzn.
teoretycznie tak, ale w praktyce muszę poczekać do wiosny.
Jeden z moich tegorocznych pomysłów to zdanie egzaminu na prawo jazdy
kat. A – czyli na motocykl. Potem oczywiście egzamin, kupno motoru i jazda!
Na kurs zapisałam się bodajże w czerwcu. A może w maju? I wydawałoby
się, że pójdzie szybko, ale biorąc pod uwagę moje nastawienie pt.: nie-spieszy-mi-się-i-tak-nie-mam-na-czym-jeździć
oraz parę innych przedsięwzięć, które realizowałam w tzw. międzyczasie (swoją
drogą zakończonych sukcesami więc nie ma co żałować bo nie był to czas
stracony) okres od momentu rozpoczęcia kursu do jego zakończenia trwał „JAKIŚ”
czas… a mianowicie pół roku… całe 6 miesięcy. No i gdyby nie to, że nadeszła
późna jesień to kto wie?
Przy okazji polecam szkołę nauki jazdy, w której stawiałam pierwsze kroki czyli kręciłam pierwsze kółka: http://5biegpoznan.pl/
Ostatecznie zdążyłam na jeden z ostatnich terminów egzaminacyjnych przed
zimą. I to było wydarzenie – stres, adrenalina, euforia.
Najpierw stres – bo wiadomo – egzamin.
Potem adrenalina – maksymalna koncentracja, skupienie.
I na koniec euforia – mam nawet wrażenie, że dopiero na egzaminie
odkryłam jak bardzo mnie to kręci! I gdyby nie zima, to możliwe, że byłabym
dzisiaj zadłużoną właścicielką jednośladu :)
Atmosfera na teście teoretycznym – było zabawnie, wesoło, ludzie mili,
rozmowni, oczywiście w zdecydowanej większości męska reprezentacja
społeczeństwa. Testy zakończone pozytywnie – ważne bezterminowo (oczywiście do
czasu ewentualnych zmian dokonanych przez właściwego ministra…) – więc sukces cz.1.
Atmosfera na części praktycznej – klimatycznie, ciemno, plac oświetlony.
Dość ciepło, a może to mnie rozgrzewało od środka? Bardzo przyjemnie. Naprawdę. To jest
możliwe. Egzaminator też wydawał się ok. – choć możliwe, że ja byłam tak
pozytywnie nastawiona do tego wszystkiego, że go zagadałam i nie zdążył być
niemiły i oschły jak to podobno bywa? Manewry, których nie byłam zbyt pewna (ba, były chwile zwątpienia, w
których nie posądzałam się nawet o to, że je potrafię) wyszły elegancko –
sukces cz. 2.
Więc pomimo tego że nie zdałam (czyt. OBLAŁAM) to ogarnęła mnie euforia.
Egzaminator powiedział, że mam zadatki… haha
Właściwie chciałam napisać, że nie zdałam przez błahostkę, że powinnam
zdać, ale powiecie, że każdy się tak tłumaczy więc nie będę wchodzić w
szczegóły :) W końcu to żaden wstyd. Kto jeździ ten wie. Kto zdawał tym bardziej.
Teraz już WIEM, ŻE POTRAFIĘ. Strach miał wielkie oczy, ale już oswoiłam się
z placem egzaminacyjnym, myślę nawet, że go polubiłam:) Po prostu zdam ten egzamin za drugim podejściem :)
Parafrazując napotkaną w internecie myśl:
„Nigdy nie przegrywam – albo wygrywam albo
uczę się.”
Do zobaczenia wiosną gdzieś na trasie… :):):)
P.S.
Zdjęcie zamieszczone we wpisie to NIE mój motocykl... To zabawka oczywiście - resorak syna. Jak sobie kupię swój to pokażę Wam zdjęcie. I nie sądzę, żeby to był ścigacz...
I ja nie mogę narzekać na egzaminatorów.. w kat B zdawałam tyle razy że ho ho ho.. i nie mogę powiedzieć, że ci egzaminatorzy są tacy źli, niektórzy nawet bardzo mili!!! W końcu ci się uda, jestem pewna!... a mężowi idzie lepiej? Pozdrów go ode mnie ;)
OdpowiedzUsuńMagda
Dzięki Magda. Pozdrowię. Ale nie bardzo wiem od kogo? ;-)
Usuń